Archiwa tagu: Barnatan

Czy instrument niestrojny…?

Trzy ostatnie dni festiwalu Chopin i Jego Europa. Z ważnych – moim zdaniem – rzeczy, słyszałem trzy. Najmniej istotne było półsceniczne wykonanie Così fan tutte (Chopin kochał operę – czyli motywacja w skrócie). Właściwie, gdyby była to mniej znacząca opera, nie byłoby specjalnie sensu tego odnotowywać, ale posłuchanie na żywo jednego z arcydzieł Mozarta to zawsze wielka rzecz. Jedna rola była zresztą znakomita – Fernando Andersa Dahlina, a reszta, poza – niestety – główną, czyli Fiordiligi, naprawdę dobre. Mnie szczególnie ujął ciepły, otwarty i łagodny głos Rosanne van Sandwijk (Dorabella), znakomicie prowadzony (jak umiejętnie dawkowane było vibrato!), a w połączeniu z vis comica i urodą śpiewaczki – zapadał w pamięć. Równie dobrze zresztą wypadła Ilse Eerens jako Despina. Odnotować należy panów: André Morscha (Guglielmo) i Fransa Fiseliera (Don Alfonso). Do mankamentów należało ciągłe mijanie się śpiewaków z orkiestrą (trudno ich jednak winić: nie dość, że nie widzieli dyrygenta – Ed Spanjaard – to w jego śpiewnej koncepcji zabrakło wyraźnego akcentowania rytmu, czyli dyrygował ładnie, ale nie ułatwił im zadania), a przede wszystkim rola Fiordiligi (Kate Valentine), nie tylko śpiewającej ostrym, kłującym głosem (zwłaszcza w I akcie), ale i błądzącej wśród dźwięków. Wiem, że było to zastępstwo, jednak ogłoszone dość dawno, by opublikować je w programie, wynik poszukiwania więc dość zaskakujący. Problemem – dość powszechnym – była też dykcja (słuchaliśmy np. arii raczej „Jak próg” – „Come soglio”, niż „Jak skała” – „Come scoglio”).

Druga rzecz: sałatka Nokturnów Chopina Marii João Pires i jej protegowanego, Juliena Brocala. Kolejne opusy, a właściwie ich wybór, grali naprzemiennie. Nie jestem szczególnym miłośnikiem interpretacji Pires – jej koncepcja wyczerpała się dla mnie po jednorazowym przesłuchaniu płyty i od tego czasu nic nowego te Nokturny nie miały mi do powiedzenia (choć nasłuchiwałem). Teraz też nie powiedziały. To podejście mocno sentymentalne, oparte na tworzeniu „nastroju” – w częściach lirycznych prawa ręka uroczo snuje melodię (to przecież świetna pianistka, myśląca frazą), mocno zwalniając i przyspieszając, podczas gdy lewa robi z basu tło brzmieniowe, po czym kontrastowo wpada w części dramatyczne, gdzie nie brak agresji, dźwięk traci śpiewność, jest szybko i bardzo energicznie – ale w wyłącznie wykrzyczanym dramacie nie znajduję niczego ciekawego. Jednak gdy do fortepianu siadał Julien Brocal, grający zresztą wg podobnej koncepcji, Pires od razu zdawała się rajem utraconym. Wystarczy jeden powód: jakość dźwięku. Trudno byłoby jej lepiej podnieść swoje atuty, niż przez to bezpośrednie porównanie. A także pogrążyć młodszego kolegę.

Ostatnia rzecz, na którą czekałem najbardziej, wzbudziła najwięcej kontrowersji. Czy koncert na żywo weryfikuje efekty płytowe? Czy za mała sala? Czy twardy instrument? Czy nerwy, które wylazły w agresywnym forte? Dość stwierdzić, że Inon Barnatan – znany mi ze świetnych płyt (vide poprzedni wpis), ale także z paru znakomitych nagrań na żywo (to, co można im zarzucić, to czasem pomyłki, których tym razem było więcej niż zwykle), dał raczej zarys swoich możliwości. Zaczęło się zresztą bardzo dobrze: monumentalne ujęcie Preludium, Chorału i Fugi Cesara Francka jest jak najbardziej uprawnione – zwłaszcza że było zarazem dynamiczne, logiczne, zróżnicowane brzmieniowo. Już tu jednak odezwało się boleśnie przerysowane forte – choć jeszcze do wybaczenia, zważywszy, że np. w fudze prowadziło wyraźnie głos basowy. Gorzej jednak w Chopina Scherzu E-dur, którego części szybkie zgubiły sporo nut, a forte stało się hałaśliwe. Koncepcja była jednak jak najbardziej godna uwagi (a jest to – będę się upierał – wyjątkowo trudne interpretacyjnie Scherzo, bo mało komu udaje się nie zbanalizować lub pogubić się we w sumie skomplikowanych częściach skrajnych): kontrasty wewnątrz kapryśnych ustępów dynamicznych, ale okazujące się ograniczonymi, gdy przechodzi się do części wolnej – tu zmienia się wszystko, a Barnatan ukazuje swój architektoniczny talent do budowania napięcia opartego na linii basu. W niższej dynamice wracała ponadto uroda brzmienia – tym razem dość twardego, co może po części było zasługą instrumentu (słabo uderzone klawisze w piano parokrotnie się nawet nie odezwały). Na koniec jednak powrót głośności zepsuł nawet świetny efekt zwolnienia w kodzie Scherza. Aż chce się przypomnieć dobrą radę Horowitza: Chopina grać jak Mozarta.

Scherzo popsuło więc nastrój, a szkoda, bo potem nastąpiła uczta: Sonata Barbera. Utwór trudny pod każdym względem, bo nie tylko popis dla siły Horowitza, ale popis, w którym trudno znaleźć interesującą muzykę. Zwłaszcza w rozbudowanej I części, w której ma być głośno i szybko. Tak zresztą grał to Horowitz, subtelniej i bardziej wnikliwie, ostatnio, Kissin, Barnatan natomiast wczytał się w tekst: co chwilę jest głośno i szybko (tutaj być musi), ale też jest mnóstwo elementów dotąd niezauważanych, szczegółów, powiązań motywicznych – tkanka staje się bogata i wciągająca. Trochę mało zmysłowo zabrzmiało potem efektowne, lekkie Scherzo (w porównaniu np. do bardziej dowcipnego w nim Kissina), a malarstwo dźwiękowe części wolnej nieco twardo, choć barwnie. Świetnie natomiast wypadła końcowa fuga, również skomplikowana – ale tego należało oczekiwać po tak zdyscyplinowanym pianiście. Jednak Sonata ta niesie w sobie spory potencjał.

W drugiej części Sonata A-dur Schuberta D. 959 niestety tylko przypominała swoją interpretację płytową. I tu nie zabrakło pomyłek, a koncepcja zdawała się odtwarzana, a nie przeżywana – w efekcie nie przekonywała, zwłaszcza, że też coraz bardziej zamazywało ją brzydkie forte (w I części jeszcze oszczędne, ale potem narastające). A jednak część II w tym konstrukcyjnym ujęciu to dla mnie zjawisko: nie niepokojące zaburzenie nastroju w lirycznej pieśni, albo – w gorszym wypadku – zbełtanie w lejącym się, ciepłym kisielu, lecz tragiczna konieczność, konsekwencja dochodząca do kulminacji dzieła, czasu, nieledwie egzystencji. Wymiar nadnaturalny.

Na bis zbyteczny moim zdaniem Mendelssohn, Rondo capriccioso op. 14, skoro tego dnia lekka biegłość szwankowała (za to hałas na końcu przypomniał, co nie wychodziło), i Impromptu Ges-dur, czyli na pożegnanie jednak subtelność.

No i domysły: czy instrument niestrojny, czy się muzyk myli…?

Dziś na płycie, jutro w Warszawie. Schubert: Sonaty. Inon Barnatan

Na zakończenie festiwalu Chopin i Jego Europa przygotowana jest specjalna gratka. Tak tak – recital nieznanego bliżej Inona Barnatana. Mówiąc szczerze: spośród wszystkiego, co festiwal ma do zaproponowania, na to wydarzenie czekam najbardziej. Dlaczego? Wiem, jak grywają goście festiwalu – wiem też trochę, jak gra Barnatan. Więc właśnie dlatego.

Żeby wyjaśnić, sięgnę do recenzji, jaką popełniłem jakiś czas temu, przy okazji płyty z Sonatami Schuberta – 3 wielkie, późne Sonaty (jedna z nich, A-dur, przewidziana jest w programie na 31 sierpnia) i Impromptu Ges-dur.

rec Schubert - Sonaty - Barnatan - okladka

Najdziwniejsze może się wydawać, że jeden z najciekawszych pianistów ostatnich dekad objawia się nam w Schubercie. Choć raczej to znak czasu: we wszechświecie muzyki fortepianowej właśnie gwiazda Schuberta świeci dziś najpierwszą jasnością. Już od dawna nie Beethoven, który z jednej strony zwyczajnie zużyty, ale jednocześnie, ze swoją wzniosłością abstrakcyjnych poszukiwań jakby znowu za trudny; tym bardziej na boku zostają emocje wielkich romantyków, podczas gdy wiek XX, odwrócony tyłem do fortepianu, sam relegował się na odległą orbitę. Za to pozornie skromny i arcymieszczański przechodzień z Lasku Wiedeńskiego rośnie: po tym, jak z domeny niemieckiej wyrwał go Światosław Richter, Schubert nigdy już nie pokazał się w szlafmycy. A przy tym wciąż tchnie świeżością, wciąż się go uczymy, wciąż do odkrycia pozostają głębie jak przejrzałe śliwki, nadające ten wyjątkowy smak ostatnim, ciemnym i słodkim, melancholijnym i tragicznym utworom umierającego, 31-letniego kompozytora.

Z takim repertuarem można dziś sięgać po miano najważniejszej ubiegłorocznej płyty pianistycznej (a może nie tylko pianistycznej i nie tylko ubiegłorocznej). Sięgnął więc, nagrywając dla wydawnictwa Avie późne Sonaty c-moll i A-dur (a wcześniej już Sonatę B-dur), Inon Barnatan. Kto? Do zapamiętania: Inon Barnatan. 35-latek z Izraela, działający głównie w USA dziedzic szkoły Neuhausa i Artura Schnabla, dzielący swój czas między muzykę solową i kameralną, repertuar zaś między tajemnice Schuberta a obietnice muzyki najnowszej.

Tajemnice, ale pianista nie umyka w żadne mgły – w tym wciąż klasycznym Schubercie rządzi precyzja, nie tylko techniczna i formalna, ale precyzja narracji – z ducha romantycznej, retorycznie kontrastującej energetyczną potęgę i wspierającą ją konstrukcję z najsubtelniej wyszeptaną pianissimo melodią. Zadziwienie, bezwstydna wspaniałość i szlachetne wzruszenie. Jednocześnie uwodzi dźwięk: ciemne, pełne brzmienie, ale nie tracące śpiewności ani w nagłych uderzeniach sforzato, ani w wyrazistym staccato, ani w dramatycznych plecionkach recytatywów w Andantino Sonaty A-dur. Na takiego pianistę, nie tylko do Schuberta – czekaliśmy od przynajmniej ćwierćwiecza. Od kiedy pamiętam.

 

Czyli jeszcze raz – 31 sierpnia.