Archiwa tagu: Tancredi e Clorinda

Il Combattimento – czyli jeszcze o Monteverdim

Powtarzam to co roku i bodaj raz tylko zdarzyło się, że moich studentów utwór ten nie wciągnął jakoś szczególnie wyraźnie. Z reguły – bez pudła. Ale wymaga pewnego wprowadzenia, a przede wszystkim tekstu. Czyli – zrozumienia. I przydaje się porównanie, czyli wysłuchanie dwukrotne. Dalej już działa samo. Il combattimento di Tancredi e Clorinda. Walka Tankreda z Kloryndą z VIII księgi – Madrigali guerrieri et amorosi – Monteverdiego.

Tak jest, wpis ten będzie appendiksem do tekstu, którym świętujemy 450. rocznicę urodzin Monteverdiego w „Tygodniku” drukowanym. Gdyż odczuwam pewien niedosyt: owszem, postawiłem tam śmiałą tezę, w którą wierzę (w pełni obronić ani ostatecznie zbić się jej nie da, gdyż mowa o „gdybaniu”), natomiast odczuwam potrzebę większego skupienia na samej muzyce. A nie ma nic lepszego, niż studium przypadku. Zwłaszcza dla tych, którzy gotowi są sięgać do Monteverdiego dla czystej przyjemności. Sięgać i wracać.

Należy więc zacząć od tekstu, ale nie. Najpierw przenieśmy się na moment do Wenecji. Rok 1624, w pałacu Mocenigo zebrała się patrycjuszowska rodzina i goście. Elita republiki, na pewno jacyś artyści, literaci, może siedzi gdzieś prawnik Busenello – członek Akademii degli Incogniti, który za parę lat napisze libretta do dwóch oper Monteverdiego. W salonie, umieszczonym w środkowej części budynku i wychodzącym swą przeszkloną ścianą (czyli trójskrzydłowym oknem – nomen omen – weneckim) na Canal Grande, odśpiewano już może kilka efektownych i zadziwiających swoją konstrukcją madrygałów. Po czym przed słuchaczami staje dwóch rycerzy w zbroi. A tenor z boku zaczyna:

„Tancredi, che Clorinda un uomo stima, vuol ne l’armi provarla al paragone”

„Tankred, biorąc Kloryndę za mężczyznę, chce się z nią zmierzyć zbrojnie”

Wszyscy znają? W salonie nad Canal Grande zapewne tak, a w każdym razie natychmiast wiedzą, o co chodzi. Jerozolima wyzwolona Torquato Tassa, a konkretnie pieśń XII, strofy 52-62 i 64-68. A tak poznawali ją nasi przodkowie: w oryginale i w tłumaczeniu Piotra Kochanowskiego. Niektórzy, być może, wraz z utworem Monteverdiego.

Tancredi che Clorinda un uomo stima                       vuol ne l’armi provarla al paragone.
Va girando colei l’alpestre cima
ver altra porta, ove d’entrar dispone.
Segue egli impetuoso, onde assai prima
che giunga, in guisa avvien che d’armi suone
ch’ella si volge e grida: – O tu, che porti,
correndo sì? – Rispose: – E guerra e morte.
Mniema, że to mąż jaki doświadczony,                       Nie myśląc, aby białą płcią być miała.                       Chce się z nią spatrzyć, a ta – z jednej strony     Obbiegszy – w miasto drugą bramą chciała.                   I niż jej Tankred dognał zapędzony,                              Na chrzęst się jego zbroje obejrzała:                          „Co – prawi – niesiesz?” On jej na to powie:                  „I śmierć, i wojnę”. Ona zaś odpowie:
– Guerra e morte avrai: – disse – io non rifiuto
darlati, se la cerchi e fermo attende. –
Ne vuol Tancredi, ch’ebbe a piè veduto
il suo nemico, usar cavallo, e scende.
E impugna l’un e l’altro il ferro acuto,
ed aguzza l’orgoglio e l’ira accende;
e vansi incontro a passi tardi e lenti
quai due tori gelosi e d’ira ardenti.
„Jeśli chcesz śmierci, i ta cię nacieszy,                       Dam ci ją wnetże”. Wtem stanęła w kroku.                         On widząc, że beł nieprzyjaciel pieszy,                   Zarazem z siodła w prętkiem wypadł skoku.                    Tak – zbywszy konia – do niej się pospieszy                   I oboje szli po miecze do boku                              [chodząc dokoła, wolne i ciężkie mierząc kroki]            I tak się zwarli, jako srodzy bycy                                        Przy swej się lubej bodą jałowicy.
Notte, che nel profondo oscuro seno
chiudesti e nell’oblio fatto sì grande,
degne d’un chiaro sol, degne d’un pieno
teatro
, opre sarian sì memorande.
Piacciati ch’indi il tragga e’n bel sereno
a le future età lo spieghi e mande.
Viva la fama lor, e tra lor gloria
splenda dal fosco tuo l’alta memoria.
Jasnego słońca godne to czynienie                            Wasze tam beło, o rycerze wzięci!                                      A ty, o nocy, coś na nie swe cienie                                     I płaszcz z zawistnej kładła niepamięci,                 Dopuść mi – proszę – i daj pozwolenie,                        Aby mem piórem beli z niej wyjęci.                            Niechaj trwa wiecznie sława ich dzielności                       I niech się święci pamięć twej ciemności.
Non schivar, non parar, non pur ritrarsi
voglion costor, ne qui destrezza ha parte.
Non danno i colpi or finti, or pieni, or scarsi:
toglie l’ombra e’l furor l’uso de l’arte.
Odi le spade orribilmente urtarsi
a mezzo il ferro; e’l piè d’orma non parte:
sempre il piè fermo e la man sempre in moto,
né scende taglio in van, ne punta a voto.
Nie dybią na się, ani się składają,                                  Nic jem szermierskie sztuki nie pomogą;                Pełne-li razy, skąpe-li być mają,                                      W cieniu i w gniewie rozeznać nie mogą.               Słyszeć, że miecze straszny dźwięk dawają,                   A żaden kroku nie ustąpi nogą:                                      Ta stoi w miejscu, a ręką pracuje,                              Coraz nowy sztych i cięcie znajduje.
L’onta irrita lo sdegno a la vendetta,
e la vendetta poi l’onta rinova:
onde sempre al ferir, sempre a la fretta
stimol novo s’aggiunge e piaga nova.
D’or in or più si mesce e più ristretta
si fa la pugna, e spada oprar non giova:
dansi con pomi, e infelloniti e crudi
cozzan con gli elmi insieme e con gli scudi.
Obelżenie gniew do pomsty podwodzi,               Pomsta przydawa potem obelżenia;                      Stądże jem zawżdy do nowych przychodzi             Przyczyn do cięcia, bojców do kwapienia.                 Mięsza się bitwa, coraz cieśniej chodzi,                        Już jem nie służą miecze do czynienia:                        Biją się srodze wzajem głowicami,                               Tłuką się hełmy, tłuką się tarczami.
Tre volte il cavalier la donna stringe
con le robuste braccia, e altrettante
poi da quei nodi tenaci ella si scinge,
nodi di fier nemico e non d’amante.
Tornano al ferro, e l’un e l’altro il tinge
di molto sangue: e stanco e anelante
e questi e quegli al fin pur si ritira,
e dopo lungo faticar respira.
Trzykroć ją ścisnął, trzykroć także ona                 Wydarła mu się z węzła tak mocnego,                           Którym nie beła z miłości ściśniona,                           Lecz z nieprzyjaźni i gniewu wielkiego.                   Znowu do mieczów poszli. Już raniona                             I ona, i on, już i tchu samego                                   Ledwie jem staje. Potem się cofnęli,                           Aby po wielkiej pracej odpocznęli.
L’un l’altro guarda, e del suo corpo essangue
su’l pomo de la spada appoggia il peso.
Già de l’ultima stella il raggio langue
sul primo albor ch’è in oriente acceso.
Vede Tancredi in maggior copia il sangue
del suo nemico e se non tanto offeso,
ne gode e in superbisce. Oh nostra folle
mente ch’ogn’aura di fortuna estolle!
Tak na mieczowej wsparszy się głowicy                    Patrzali na się – ta z tej, ow z tej strony,                 Kiedy Apollo swojemu woźnicy                                 Nieść kazał na świat dzień światłem pleciony.          Widzi krwie siła Tankred na dziewicy,                    Cieszy się hardy, że mniej obrażony.                             O ludzkie myśli, głupie to czynicie,                                   Że się za lada szczęściem unosicie!
Misero, di che godi? Oh quanto mesti
siano i trionfi e infelice il vanto!
Gli occhi tuoi pagheran (s’in vita resti)
di quel sangue ogni stilla un mar di pianto.
Così tacendo e rimirando, questi
sanguinosi guerrier cessaro alquanto.
Ruppe il silenzio al fin Tancredi e disse,
perchè il suo nome l’un l’altro scoprisse:
Z czego się cieszysz, o Tankredzie? Czemu         Chełpisz się, szczęściem omylnym pijany?           Wrychle zwycięstwu nierad będziesz swemu                  I będziesz płakał tej krwie i tej rany!

Chwilę się milcząc – on jej, ona jemu         Przypatrowali sobie na przemiany,                                Na koniec Tankred ozwał się z swą mową          Pytając, kto beł i jako go zowią:

– Nostra sventura è ben che qui s’impieghi
tanto valor, dove silenzio il copra.
Ma poi che sorte rea vien che ci nieghi
e lode e testimon degni de l’opra,
pregoti (se fra l’armi han loco i preghi)
che’l tuo nome e’l tuo stato a me tu scopra,
acciò ch’io sappia, o vinto o vincitore,
chi la mia morte o vittoria onore. –
„Spolne to – prawi – nieszczęście sprawuje,                 Że naszę dzielność pokrywa milczeniem;                       A iż nam zły los sławę odejmuje                                 Słusznie nabytą tak mężnem czynieniem,            Proszę cię (jeśli gniew prośbę przyjmuje),          Powiedz mi twój stan z twem własnem imieniem.   Niech wiem – lub przegram, lub wezmę zwycięstwo –Kto śmierć ozdobi albo moje męstwo”.
Rispose la feroce: – Indarno chiedi
quel c’ho per uso di non far palese.
Ma chiunque io mi sia, tu innanzi vedi
un di quei due che la gran torre accese. –
Arse di sdegno a quel parlar Tancredi
e: – In mal punto il dicesti; (indi riprese)
e’l tuo dir e’l tacer di par m’alletta,
barbaro discortese, a la vendetta.
Ona mu na to: „Imienia mojego                                     Nie będziesz wiedział, już cię to omyli;                     Dosyć masz na tem, że widzisz jednego                           Z tych dwu, co wielką wieżę zapalili”.                             Harda odpowiedź rycerza zacnego                                Tak uraziła barzo w onej chwili,                                       Że do niej znowu wielkiem pędem skoczył,                  Aby się zemścił i miecz niej omoczył.                             [W złym momencie toś rzekł! – na to odpowie – I twa  mowa, i twe milczenie tak samo mnie, gburze,   zagrzewa do zemsty!]
Torna l’ira ne’ cori e li trasporta,
benchè deboli, in guerra a fiera pugna!
Ù’l’arte in bando, ù’già la forza è morta,
ove, in vece, d’entrambi il furor pugna!
O che sanguigna e spaziosa porta
fa l’una e l’altra spada, ovunque giugna
ne l’armi e ne le carni! e se la vita
non esce, sdegno tienla al petto unita.
Wraca się jem gniew w serca rozjątrzone,                   Choć się każdy z nich barzo słabem czuje;            Nauka za nic, siły już zemdlone,                                      A na ich miejsce wściekłość następuje.                         O, jako wielkie i niewymowione                                 Rany miecz czyni, gdzie jedno zajmuje                          W zbroi i w ciele – a że żywot jeszcze                             Nie wyszedł, gniew mu w sercu czyni miejsce.
Ma ecco omai l’ora fatal è giunta
che’l viver di Clorinda al suo fin deve.
Spinge egli il ferro nel bel sen di punta
che vi s’immerge e’l sangue avido beve;
e la veste che d’or vago trapunta
le mammelle stringea tenere e lieve,
l’empiè d’un caldo fiume. Ella già sente
morirsi, e’l piè le manca egro e languente.
Ale już przędzę Parka nieużytą                     Kloryndzinego żywota zwijała:                                Pchnął ją w zanadrze Tankred i obfitą                      Miecz utopiony krew wytoczył z ciała                              I zmoczył złotem koszulę wyszytą,                              Którą panieńskie piersi sznurowała.                             Czuje, że ją już noga ledwie wspiera,                                  I że już mdleje, i że już umiera.
Segue egli la vittoria, e la trafitta
vergine minacciando incalza e preme.
Ella, mentre cadea, la voce afflitta
movendo, disse le parole estreme:
parole
ch’a lei novo spirto addita,
spirto di fè, di carità, di speme,
virtù che Dio le infonde, e se rubella
in vita fu, la vuole in morte ancella.
Idzie za szczęściem zwycięzca surowy                              I sztych śmiertelny pędzi między kości;                           Ona – konając – rzekła temi słowy,                               Zwykłej na twarzy nie tracąc śmiałości,                            Którą znać, że w niej duch sprawował nowy,                 Duch skruchy, wiary i świętej dufności –                           Że choć poganką za żywota była,                                   Umierając się ato nawróciła:
– Amico, hai vinto: io ti perdon… perdona
tu ancora, al corpo no, che nulla pave,
a l’alma sì:
deh! per lei prega, e dona
battesmo a me ch’ogni mia colpa lave. –
In queste voci languide risuona
un non so che di flebile e soave
ch’al cor gli scende ed ogni sdegno ammorza,
e gli occhi a lagrimar invoglia e sforza.
„Odpuść ci, Boże, ato masz zwygraną,                            A ty też, proszę, odpuść mojej duszy,                        [nie ciału, co nic nie znaczy, lecz duszy – tak:]         Proś Boga za nię i grzechem spluskaną                     Oczyść krztem świętem i zbroń od pokusy”.                 Tą żałościwą, tą niespodziewaną                           Prośbą jej Tankred zarazem się ruszy                               I wewnątrz żalem okrutnym dotkniony,               Umarza gniewy i płacze zmiękczony.
Poco quindi lontan nel sen d’un monte
scaturia mormorando un picciol rio.
Egli v’accorse e l’elmo empiè nel fonte,
e tornò mesto al grande ufficio e pio.
Tremar sentì la man, mentre la fronte
non conosciuta ancor sciolse e scoprio.
La vide e la conobbe: e restò senza
e voce e moto. Ahi vista! ahi conoscenza!
Do przezroczystej pobieżał krynice,                         Która z przyległej góry wynikała                                        I w hełm porwawszy wody – do dziewice                 Wracał się, która już dokonywała.                             Kiedy jej dotąd nie poznane lice                              Odkrył z szyszaka, ręka mu zadrżała:                            Pozna ją zaraz i jako słup stanie –                                  O nieszczęśliwe i przykre poznanie!                         [Och, co za widok! Och, jakież rozpoznanie!]
Non morì già, ché sue virtuti accolse
tutte in quel punto e in guardia al cor le mise,
e premendo il suo affanno a dar si volse
vita con l’acqua a chi col ferro uccise
.
Mentre egli il suon de’ sacri detti sciolse,
colei di gioia trasmutossi, e rise:
e in atto di morir lieta e vivace
dir parea: „S’apre il ciel: io vado in pace”.
Nie umarł zaraz, bo wszystkie swe mocy               Zebrane, serca pilnować wyprawił                                    I dusząc w sobie żal [zwrócił się, by dać życie przez wodę, które żelazem zabił], koło pomocy            Świętej się wszystek na on czas zabawił.             Śmiech wdzięczny piękne wydawały oczy,                Skoro krzest święty cny rycerz odprawił;                        I tak się zdało, jakoby mówiła:                                „Niebo-m osięgła, nieba-m dostąpiła”.

Jeśli ktoś się nie zorientował – kolorem oznaczyłem kwestie, które w tłumaczeniu zostały przesunięte, a mają odzwierciedlenie w muzyce. W nawiasach natomiast wstawiłem dosłowne tłumaczenia fragmentów, które mają znaczenie dla zrozumienia muzyki lub ewentualnie zwracają uwagę na odmienną poetykę, zastosowaną przez autora – której nie uwzględnił tłumacz. To jednak wyjątkowe sytuacje, jako że kongenialny Kochanowski niezwykle wiernie podąża za oryginałem. Co bardzo nam się przydaje, gdyż za tekstem wiernie idzie także kompozytor.

Można powiedzieć, że to szkoła madrygałowej ilustracji dźwiękowej, ale proszę od samego początku spojrzeć: obiektywny anons Testo wprowadzający w akcję, po czym Tankred konno ściga Kloryndę, szukającą otwartej bramy do miasta. I zaraz jego wściekła odpowiedź na pytanie Kloryndy. „Co niesiesz? – I wojnę, i śmierć.” A potem zwolnienie – skok w dół, gdy Tankred zsiada z konia, widząc, „że był nieprzyjaciel pieszy”, po czym muzyka odmierza ciężkie kroki, jakimi dwoje zbrojnych chodzi wokół siebie – „jak dwa zazdrosne byki”. Rozlewność nokturnu, gdy akcja staje i kryje się w długich dźwiękach, jak w płaszczu nocy, spowijającym tę heroiczną walkę – godną przecież widowni (jak wspaniale brzmi podwójnie podniosła tu fraza „degno d’un pieno teatro” – wyśpiewana jakby zarówno w imieniu walczących, jak i twórców dzieła!). Nagły atak – i równie nagłe przyspieszenie, coraz gwałtowniejsze, gdy „tłuką się głowniami i hełmami”. Etc., etc., etc. – muzyka opowiada, wnikając w głębie przeżyć bohaterów, wyrażane ustami narratora. „Misero, di che godi?” – „Biedaku, z czegóż się cieszysz?” – trudno o wymowniejsze w muzyce westchnienie. „Ah, vista! Ah, conoscenza!” – czy można znaleźć donośniejszy krzyk rozpaczy?

Przekonuje Państwa zlinkowana wyżej interpretacja? Zespół Rinalda Alessandriniego, który na początku lat 1990. dał nam nowy obraz madrygałów, zapoczątkowując też nowe oczekiwania wobec tej muzyki – interpretacji nie tylko wokalnych, ale i teatralnych. Do mnie wciąż trafia. Choć cały kierunek zdążył się od tamtego czasu rozwinąć i oczekiwania już nie takie same. W Combattimento jednak niczego nie brakuje: wzburzenie, zachwyt, liryka, piękny głos, styl nieekspansywny wokalnie, ale wciągający ekspresją. I wszystko w odpowiednich proporcjach: żadnej przesady, żadnej ekstrawagancji. Można powiedzieć: króluje kompetencja. Z umiarem. Czyli świetnie… lecz trudno popaść w szaleństwo. Do tego trzeba szukać innych.

Z „kompetentnych”, nic nie tracących, mimo upływu lat, mam też jeszcze jedno nagranie: Reinharda Goebela i Musica Antiqua Köln, gdzie partię Testo śpiewał Nigel Robson. Nagranie ponadczasowe, które nie starzeje się… już od prawie 40 lat! Energiczny zespół, cudowny, aktorski Robson – wracam do niego jak do źródła. Jedno z nagrań klasycznych – w najlepszym rozumieniu słowa.

Trudniej słucha się natomiast nieco młodszego, w którym Wernerowi Hollwegowi partnerował Nikolaus Harnoncourt. Wprawdzie jest wręcz bardziej stylowo: jakość i mnogość gorgii (ozdobników), dramatyzm nie obawiający się nawet przerysowania w eksklamacjach. A jednak jest w tym wykonaniu – obok dziwnie nosowego głosu śpiewaka – pewna sztywność. Być może głównie z winy dyrygenta, któremu tekst i dramat niekiedy zdają się kompletnie obojętne.

Parę lat temu emocje wywołało natomiast zupełnie inne nagranie, w którym za wczesnobarokowe arcydzieło wziął się śpiewak z wielkiej sceny operowej. Nie bez sukcesu! Rolando Villazón okazał się dostatecznie inteligentnym artystą, by udźwignąć i z rozmachem, choć i nieco powierzchownie, pokazać narrację Tassa i Monteverdiego, a śpiewać niewątpliwie umie. A jednak… – nie, chyba nie chodzi o samą technikę kojarzoną raczej z Verdim, niż z Monteverdim. Raczej właśnie o rozmach i rozbieżność między śpiewem a fakturą zespołu instrumentów dawnych (świetny Le Concert d’Astrée prowadzony przez Emmanuelle Haïm), a także wspomnianą pozę wokalną, dominującą nad przeżyciem. Zjawisko ciekawe, ale dla mnie – do jednorazowego wysłuchania.

Z podobnych ciekawostek warto wymienić jeszcze tę, gdzie partię Testo powierzono sopranistce. Jest jedna taka: Anna Caterina Antonacci. Również związana z wielką sceną, ale tym razem to nie razi. Możemy posłuchać jej nawet pod batutą samego Claudio Abbado. W wersji „historycznie uświadomionej”, a jakże: Abbado śledził, co dzieje się w świecie i potrafił wyciągnąć nadzwyczajne wnioski (vide nagrania z Orchestra Mozart). Tutaj też nie ma co narzekać na niestylowość. Można natomiast – na miałkość. Jakby włoski kapelmistrz, chcąc ukazać piękno muzyki, zaokrąglił wszystkie frazy. Wygładził, co u Monteverdiego ostre i chropawe, wytarł, co brudne. Ale ta historia jest ostra, chropawa i brudna – tłuką się, rzężą i leje się krew. Jednak nie u Abbado. U niego jest pięknie.

W efekcie ciekawiej może Antonacci obejrzeć tutaj. Zwłaszcza, że i pantomima bardzo urodziwa – a śpiew wciąż znakomity.

Skoro o oglądaniu mowa, mamy jeszcze spektakl z Amsterdamu, wyreżyserowany przez Pierre’a Audie. Nie do przegapienia, jeżeli ktoś ma ochotę zobaczyć, jak rzecz mogła przedstawiać się te cztery wieki temu. A przy tym bardzo dobrze wykonany przez ASKO Ensemble pod dyr. Davida Porcelijna, z Testo – Guyem de Mey. (Jego głosu – tam szczególnie lekkiego i jasnego, jakby lirycznego – można też posłuchać w popularnym niegdyś nagraniu McGegana).

Na koniec zostawiłem dwie nowe (no, już nie tak bardzo nowe), a jednocześnie najbardziej „archaiczne” wersje. Bardzo różne, a każda rości sobie prawo do szczególnie daleko posuniętej „prawdy historycznej”. Najlepszy dowód na to, jak bardzo ta ostatnia jest enigmatyczna… Zacznijmy od śpiewaka, który wyspecjalizował się w ludowej tradycji, aplikując ją do muzyki przełomu XVI i XVII wieku, gdyż twierdzi (nie bez podstaw), że przecież to ona była punktem wyjścia dla śpiewaków związanych z Cameratą Florencką – czyli dla samej idei monodii akompaniowanej. Poznaliśmy go już kilkanaście lat temu, gdy wraz z zespołem L’Arpeggiata nagrywał najciekawsze, nowatorskie projekty podpisywane przez Christinę Pluhar – zanim jeszcze przyszło jej do głowy, żeby zarabiać na Besame mucho i gagach z czarnymi okularami. Marco Beasley pamiętany jest więc z płyty z muzyką Landiego, później świetnych Tarantelli itd., nim w końcu przerzucił się na pieśni neapolitańskie. Przyznam, że mam do niego słabość, ciekaw więc byłem, w jaki sposób podszedłby – wychodząc ze swojej specyficznej formacji – do Monteverdiego. I tu, niestety, rozczarowanie. Po pierwsze – brak w zasadzie tego, na co najbardziej liczyłem: dramatycznej improwizacji, okraszanej ozdobnikami. Dominuje naturalność – można powiedzieć, że faktycznie mamy „recitar cantando”, z akcentem na recytację, ale zadziwiająco beznamiętną. Recytacja – poniekąd rozumiem, zważywszy na ograniczone warunki głosowe Beasleya (powiedzmy – bardziej „pieśniowe”, niż „śpiewacze” – jeżeli można tak powiedzieć) – ale skąd nieledwie obojętność wobec emocjonalnego ładunku tekstu? Beasley wykonuje zresztą wszystkie partie, czym odbiega od zamierzenia Monteverdiego. Ale naprawdę nie w tym tkwi kłopot.

Po przeciwnej stronie stanął zespół La Venexiana, który zasłynął indywidualną lekturą kompletu madrygałów – i znalazło się tu wszystko, czego zabrakło mi w wykonaniu Beasleya. A nawet więcej, gdyż obok znakomitych głosów także swoboda odczytania niekiedy wręcz aż dyskusyjna. Pomijając już doimprowizowane wstawki teorby, wprowadzające np. w kwestię o nocy, całość podporządkowana została tekstowi i jego teatralnemu znaczeniu – na bok odkładając konsekwencje reguł muzycznych. Ma to sens, wciąga, aczkolwiek nigdy chyba nie stanie się moim jedynym (lub choćby głównym) punktem odniesienia. Inna sprawa, że komplet madrygałów, w którym znajduje się i Combattimento, nagrany dla wytwórni Glossa, jest więcej niż godny polecenia. Powiedziałbym wręcz – fascynujący.

Podobnie zresztą, jak dyrygowane przez Claudia Cavinę opery Monteverdiego. Zdarzyło mi się pisać o tej interpretacji, przy okazji wykonania Koronacji Poppei w Krakowie, na Opera Rara. Opery to jednak odrębny temat. I na pewno jeszcze w tym roku do niego wrócimy – tym bardziej, że jeździ z nimi po Europie John Eliot Gardiner. I dojedzie m.in. do Wrocławia. „Powrotem Ulissesa do ojczyzny” rozpocznie się we wrześniu Wratislavia Cantans.

PS. Właśnie dzisiaj, w ramach oficjalnego jubileuszu, Klaudia Baranowska nadała w radio nagranie, które mnie dotąd ominęło – a nie powinno! Vincent Dumestre poprowadził swój zespół Le Poeme Harmonique, rejestrując na płycie zatytułowanej Combattimenti także nasz „madrygał” Monteverdiego. I jest to pozycja, której w jakimkolwiek przeglądzie nie może zabraknąć. Jest tu wszystko: poruszenie czyli dramat, malarstwo dźwiękowe („Notte…”), gorgie, energia i precyzja. Non plus ultra, wskoczyła od razu do najściślejszej czołówki.