No, właściwie tak. Bo przede wszystkim – właśnie świętego Mikołaja. Biskupa Miry w Azji Mniejszej, który wedle legendy miał żyć w IV wieku, dokonując znanych cudów, a gdy później jego otoczonemu należnym kultem grobowi zaczęło grozić, że należność będzie płacona w niewłaściwej walucie (w związku ze zbliżaniem się Turków), w 1087 r. został przeniesiony do apuliańskiego Bari. I stamtąd kult ów na nowo rozprzestrzenił się w zachodniej Europie.
Co wspólnego ma św. Mikołaj ze skądinąd sympatycznym (krzywdy nikomu nie robi…) czerwonym megakrasnalem, na dodatek z zupełnie innego zakątku globu, który dziś się za niego podaje – nie więcej, niż utwory muzyczne obojgu poświęcone. Choć może – tytułem dygresji – to my czerwońca za niego bierzemy? Może powinniśmy pozostać bez tłumaczenia: brzuchacz niech będzie „Santa Clausem” albo wręcz samym „Santa”, jak się na niego mówi tam, gdzie go wymyślono, a św. Mikołajowi dajmy spokój? Ponoć Rada Języka Polskiego zastrzegła, że o postaci z reklamy Coca-Coli należy pisać (mówić?) z małej litery: święty mikołaj, dla odróżnienia od czczonego świętego. Intencje dobre, ale metoda chyba jednak trochę zbyt wymyślna – i chybiona, bo przecież ta postać też ma prawo do imienia, a to powinno być z wielkiej litery. Więc może jednak Santa?
A teraz wracając do muzyki. Translacja relikwii św. Mikołaja miała miejsce pod koniec XI wieku, utwory zebrane na nowej płycie zespołu Peregrina obejmują czas od XII (może nawet sięgając XI) wieku, do XV. Nie wspomniałem o tym? Oczywiście, Peregrina jest ansamblem muzyki średniowiecznej. Międzynarodowym, rezydującym w Bazylei, ale bardzo dobrze w Polsce znanym, nie tylko dlatego, że wielokrotnie w Polsce występował, ale też że wśród szeregu płyt znajdują się dwie z repertuarem z polskich źródeł i związane z polskimi świętymi – najpierw była to św. Kinga i muzyka z klasztoru klarysek w Starym Sączu, z jednego z najważniejszych polskich zbiorów muzyki średniowiecznej (płyta Filia Praeclara), następnie św. Wojciech (płyta Sacer Nidus). Można też dodać, że jego założycielką i kierowniczką jest Agnieszka Budzińska-Bennett, która w Polsce dwukrotnie nominowana była do Paszportu Polityki (również za moim udziałem). Że go ostatecznie nie dostała (średniowiecze u nas wciąż cieszy się nikłym zrozumieniem), raczej gorzej dla nagrody, niż Agnieszki.
A teraz wreszcie muzyka o św. Mikołaju, w której przeważa chyba szkoła Notre-Dame i akwitańska (z wycieczkami we wszystkich kierunkach). Obecnie Peregrina to trzy głosy kobiece z urozmaicającym udziałem fideli (vielle) i harfy gotyckiej – na taki skład więc zaaranżowane są wszystkie utwory (oczywiście, instrumenty czasem się pojawiają, a czasem nie; fidel ma też parę solowych przerywników, co sprawdza się równie dobrze na koncercie, jak i na płycie). Tak to już jest z muzyką średniowieczną, że jej kształt, jaki otrzymują słuchacze, zależy przede wszystkim od wykonawców. Ci ostatni często są również badaczami, przygotowującymi materiał do wykonania, a wcześniej go wybierającymi. Tak jest i tym razem – poza determinującym stosunkowo ascetyczne brzmienie składem, mamy też koncepcję i wyniki badań Agnieszki Budzińskiej-Bennett. Przede wszystkim więc ogrom pracy, kwerend, odczytania, konsultacji, wreszcie uzupełnień lub dopasowań tekstu i muzyki, gdyż repertuar średniowieczny dotarł do nas często niekompletnie albo w trawestacjach. W ten sposób dla św. Mikołaja udało się odzyskać kilka utworów, które – choć, jak wiele wskazuje, były z nim wcześniej związane – potem nosiły inne imiona. Wszystko to Agnieszka wyjaśnia szczegółowo w książeczce, którą należy przeczytać (podobnie jak teksty i opisy źródeł), by w pełni cieszyć się płytą. Ale i niepełna radość będzie radością prawdziwą. Peregrina to bowiem trzy piękne głosy, które nigdy nie gubią się w kunsztowności polifonii. O kunsztowności należy tu wspomnieć nieprzypadkowo, gdyż wywodzące się ze Schola Cantorum Basiliensis artystki prezentują właśnie średniowiecze kunsztowne, wyrafinowane estetycznie i dopracowane w szczegółach. To obraz, który przywodzi na myśl wymyślność scholastyki, doskonałość profili gotyckich żeber i maswerków, aż po iluminacje Godzinek księcia de Berry – a nie pierwotny ciężar wczesnych romańskich filarów czy nieokiełznaną fantazję bestiarium burgundzkich kapiteli. Zespół patrzy na muzykę średniowiecza z pozycji estetyzacji, nie teatru. Usłyszymy tu przede wszystkim śpiew pięknych głosów, nie humor czy ekspresyjne „przeżywanie” tekstu. Co z jednej strony nie znaczy bynajmniej, że tekst jest śpiewaczkom obojętny lub że go nie rozumieją, z drugiej – jakże często zdarza się, że to teatralne przeżywanie u przeżywających tak męczy sztucznością… Wszystkie utwory o św. Mikołaju brzmią jednak kościelnie, choć niejeden z nich ma charakter na poły świecki (ale tylko na poły), gdy swojego patrona wychwalają scholarzy i klerycy… Tu zachowają swoją powagę i wokalny urok.
Kilka numerów zapada w pamięć od razu. Np. St. Godrich songs, które miał stworzyć anglosaski pustelnik, zmarły w aurze świętości w 1120 r. (warto zwrócić uwagę na język i jego zapis!), a w którym dialogują anioły; parokrotnie wracające śpiewy allelujatyczne (zawsze efektowne), sekwencja Celica siderei – im bardziej się człowiek zagłębia, tym więcej trzeba by wymieniać.
Podobno teraz Mikołaj daje też prezenty na gwiazdkę. Płyta poświęcona biskupowi Miry na najbliższe dni będzie więc w sam raz.
Dziekuje bardzo za wiadomość o zespole, o istnieniu którego nie miałam pojecia. Muzyka francuskiego średniowiecza, to jest to, co lubia tygrysy, choć moje serce lgnie do muzyki angielskiej, zwłaszcza z kręgu katedry w Yorku. Moje zainteresowanie osobą króla Ryszarda III tak paskudnie i zawistnie oczernionego przez niejakiego Szekspira wysługującego sie Tudorom doprowadzily mnie do informacji, ze był on milosnikiem muzyki wokalnej, a zespoł minstreli na jego dworze kompletowany poprzez castingi w blizszej i dalszej okolicy budził podziw cudzoziemskich gosci. I dzis muzyka wokalna rozbrzmiewa w katedrze w Yorku, choć na miejscu udało mi sie zdobyć płyte o zawartosci nierównej, choc posłuchac oczywiscie mozna. A tak w ogole – w czasie Świat Bozego Narodzenia nie ma jak stare dobre Bachowskie Weihnachts-Oratorium. A jak to Oratorium, to tylko Philippe Herreweghe. Życze Panu wszystkiego najlepszego na koniec starego roku i jeszcze lepszego Nowego Roku:))
Nieco angielszczyzny też Pani tu znajdzie. A Peregriny warto słuchać z płyt, ale i wypatrywać, bo wciąż bywa w Polsce.
Dziękuję za życzenia, choć z opóźnieniem (życie…), ale odwzajemniam. I zapraszać będę pod nowy adres (sam się muszę przyzwyczaić), jakubpuchalski.blog.tygodnikpowszechny.pl