Gdy pierwszy raz – dawno temu – trafił mi się na płycie wśród innych pianistów, nie byłem zachwycony. Płyta z nagraniami na żywo Koncertów Liszta, a w nich najwspanialsi: Benedetti-Michelangeli i Arrau, w Rapsodii węgierskiej obiecujący Cziffra, natomiast w Totentanz, utworze oczywiście ulubionym, bo nie ma drugiego podobnego zacietrzewienia w wirtuozerii, porywającego i wstrząsającego dzięki konstrukcyjnym dramatom zbudowanym na temacie „Dies irae” – więc w Tańcu śmierci kto? Dino Ciani. A kto to taki?
Uprzedzając fakty: po tym Totentanzu szukałem już każdego nagrania Dino Cianiego. Szczęśliwie jest ich niemało. Nieszczęśliwie – zdecydowana większość z koncertów na żywo, bardzo różnej dźwiękowej jakości. A przede wszystkim jest ich zdecydowanie zbyt mało, bo pianista, urodzony w 1941, zginął w wieku lat 32. Powinniśmy wciąż cieszyć się jego obecnością na estradach, tymczasem obchodziliśmy właśnie (27 marca) 40-lecie jego śmierci. Tragiczny i banalny wypadek samochodowy.
W 2002 i 2003 r. włoska wytwórnia Dynamic, wspominając Cianiego, wydała dwa duże zbiory, wciąż dostępne. Jednym jest 6-płytowy komplet (nie do przegapienia!), ukazujący niezwykle szerokie zainteresowania repertuarowe młodego pianisty. Zaczyna się Wariacjami na temat Diabellego Beethovena, czyli najpoważniejszym, największym i ostatnim cyklem wariacyjnym wiedeńskiego klasyka (w Polsce zresztą do tej pory nikt go chyba nie nagrał), znajdziemy też Wariacje na temat Eroica, a potem przez błyskotliwy komplet wielkich Sonat Webera (już dla nich ta pozycja zasługuje na uwagę – świetna, wciąż świeża, bo prawie niegrana muzyka), następnie komplet Etiud Chopina – gdzie w poezji nie przeszkadza dziwny instrument, na którym zostało dokonane to prywatne, domowe nagranie – dochodzimy do Bartóka, z Sonatą, cyklem Pod gołym niebem i Suitą op. 14. Jest też Mozart, wspaniała, dramatyczna Fantazja c-moll i Sonata w tej samej tonacji, piękny Schumann (Fantazja i zwłaszcza Sonata Fis-dur), Skriabin.
Drugi box to komplet Sonat Beethovena – też w prywatnym, półpirackim nagraniu z koncertów. Niestety – w tym wypadku to mocno słychać (dźwięk bywa jaskiniowy), ale miłośnicy Beethovena mimo to powinni się skusić. Znajdą kompozytora odmienionego, spontanicznego, ale i refleksyjnego, często widzianego z różnych, odmiennych perspektyw.
Co może zadziwiać już w tym miejscu? 30-letni pianista gra wszystkie Sonaty Beethovena, Webera, Nokturny Chopina, Haydna, Preludia Debussy’ego, muzykę Bartóka i mnóstwo innych rzeczy, do tego koncerty z orkiestrą od Mozarta do Prokofiewa. Wyjaśnienie w anegdotce: w wieku 9 lat Ciani usłyszał I Koncert Beethovena – po czym kilka pierwszych stron zagrał z pamięci na lekcji swej pierwszej nauczycielce.
A jednak karierę budował stopniowo. Trzeba było namawiać rodziców, by pozwolili mu brać udział w konkursach, gdyż nie byli przekonani do muzycznej przyszłości syna i szedł normalnym trybem kształcenia, w którym muzyka była tylko jedną z dziedzin. Wreszcie konkurs w Wiedniu, a potem sukces w Budapeszcie na Konkursie Liszta-Bartóka w 1961 r., gdzie zdobył II nagrodę. Wcześniej jednak jeszcze puszczono go do Lozanny, na kursy Alfreda Cortot, i sędziwy mistrz odkrył w Cianim wyjątkowy talent, o czym pisze w często cytowanym liście polecającym. Nie bez kozery: jeżeli kogoś można by nazwać twórczym kontynuatorem sztuki Cortot, zwłaszcza jej wymiaru poetyckiego, wyczulonego na brzmienie, to jest nim właśnie Ciani. Pianista zaczyna dużo koncertować, na razie głównie we Włoszech, ale międzynarodowe występy czekają za progiem, choć już zbliża się trzydziestka. W 1974 r. jest poproszony o zastąpienie w Chicago Daniela Barenboima, którego żona, Jacqueline du Pré, ma kryzys w swojej nieuleczalnej chorobie. Z Chicago Symphony Orchestra gra III Koncert Beethovena. Dyryguje Carlo Maria Giulini, który po raz pierwszy występuje z Cianim, choć miał okazję go słyszeć i to on go rekomendował. Giulini wspomina, że sukces był ogromny. Po czym dodaje: gdyby nie anulował swoich wcześniejszych planów, żeby przylecieć do Chicago, może dziś cieszylibyśmy się jego obecnością wśród nas? Ginie powróciwszy do Włoch, na autostradzie pod Rzymem.
O skali szoku może świadczyć, że Cianiego emocjonalnie wspomina się we Włoszech – gdzie go najlepiej znano – do tej pory: utracony, obiecujący skarb. Parokrotnie poświęcane mu były całe wydania magazynów muzycznych, a przypominane w ostatnich dniach przez radio RAI 3 nagrania z archiwum i rozmowy na temat Cianiego wywoływały kolejne głosy słuchaczy.
Nic dziwnego zresztą, bo nagrania w RAI należą do najlepszych: jedne z najpiękniejszych znanych mi Scen dziecięcych Schumanna, konkretne i nierozmazane w poetyckości, choć zarazem niezwykle subtelne, pełne czułości, albo gwałtowny i dramatyczny, ale też pełen humoru krótki wybór Preludiów Debussy’ego z 1973 r. Aż trudno zestawić te interpretacje z nagraniem studyjnym, które wydaje się być przez reżyserów DG solidnie wygłaskane. Na komplecie z żółtą naklejką Ekscentryk, generał Lavine ma już zaokrąglone rysy, staccata ani nie kłują, ani nie śmieszą satyrą. A mimo to, gdy przechodzimy do dalszych utworów w tym samym albumie, nagranych przez tak rasowego pianistę, jak Tamas Vasary, wydaje się, że zmieniliśmy obraz kolorowy na czarno-biały.
Trudno uchwycić jakiś jeden, określony rys charakteryzujący Cianiego. Jeżeli musiałbym wskazać, byłaby to nadzwyczajna, nieustająca ciekawość muzyki, ciekawość tego, co każdy kolejny utwór ma do powiedzenia swoim własnym głosem. Czyli wnikliwe poszukiwanie, otwarte na wszelkie możliwości interpretacyjne – poszukiwanie prowadzące przez formę w skali makro i mikro, fakturę, melodykę i harmonię, widzące treść, a przede wszystkim kryjące się za nutami emocje. Ciani nie ma jednego sposobu grania klasycyzmu, ba – nie ma nawet jednego sposobu grania Beethovena lub Mozarta. Wielka Fantazja Beethovena op. 80 (z chórem, solistami i orkiestrą) ma monumentalne wprowadzenie konstrukcyjne, doskonałe w tym miejscu – natomiast w Sonatach ewidentnie widział znacznie więcej refleksji, gry melodii, harmonii – świat znacznie bardziej złożony. Raz Koncert d-moll Mozarta wykonany jest po prostu bardzo dobrze, innym razem to istna scena z opery, z operowym gestem, rozmachem, niczym rozbudowany ansambl – co tworzy jedną z najbardziej fascynujących interpretacji dzieła (nagranie pod batutą Gavazzeniego).
Zastanawiam się czasem, jak wyglądałaby współczesna pianistyka, a może w ogóle muzyka, gdyby nie zabrakło tych kilku geniuszy fortepianu, którzy odeszli w XX wieku na początku swojej kariery. Williama Kapella (katastrofa lotnicza, 1953), Dinu Lipattiego (białaczka, 1950). Zbyt krótko działającego Gezy Andy, Goulda (przecież niespełna 30 lat – dziś już więcej upłynęło od jego śmierci), Ogdona. Ciani jest najmłodszym z nich, jednym z najbardziej tragicznych. Czy gdyby muzycy ci działali dłużej, koncertowali, uczyli, wnosili swój wkład, młodzi adepci fortepianu nie stawialiby sobie wyższych celów, widząc mistrzów częściej i łatwiej nawiązując z nimi kontakt – gdyż byliby obecni? Jak Ciani, który znajdował nauczycieli nie pokazujących jak należy grać, tylko jak można: wskazujących horyzonty, a nie pilnujących akcentu na „raz”. Czy dzięki temu niektórzy nie widzieliby swoich możliwości inaczej, niż imitacja (marna, bo kopia zawsze jest gorsza od oryginału)? Dziś największą tragedią nie jest brak talentów, nawet nie brak techniki, lecz brak świadomości i odwagi.