W dodatku poświęconym Festiwalowi Bachowskiemu w Świdnicy miałem ostatnio przyjemność pisać o twórczości Zacary da Teramo – w kontekście koncertu zespołu La fonte musica, kierowanego przez Michele Pasottiego. Nie odmówiłem sobie przy tym zrecenzowania ich najnowszej płyty – „Metamorfosi Trecento” – chciałbym jednak zwrócić na nią szczególną uwagę. Wydany przez wytwórnię Alpha krążek rzeczywiście przynosi fantastyczny wybór wyrafinowanej muzyki późnego średniowiecza, w którym odnajdujemy mistrzów: Philippe’a de Vitry, Machaut, Landiniego, Paola da Firenze, Filipotta da Caserta, Niccolò da Perugia, wspomnianego Zacarę da Teramo… Wszystko zorganizowane wokół stosunku twórców do iście już humanistycznego tematu: Owidiusza i innych mitów. Stąd tytuł. Frapujące i pouczające – starożytność bajeczna obecna była w myśli XIV wieku już tak głęboko, że z łatwością przenikała do muzyki. Mity o przemianach postaci same są wprawdzie przemieniane – w opowieści alegoryczne, przypowiastki moralne itp. – ale są. I to już jako toposy, do których można się odwoływać, jako do znanego i zrozumiałego przykładu. Kolejne świadectwo, że renesans nie wybuchł nagle – ale wyłaniał się stopniowo… a może zawsze był, choć nie zawsze jawnie. A wykonanie? Jak pisałem w artykule:
Muzyka późnego trecenta, a właściwie przełomu stuleci XIV i XV, długo określana była właśnie jako manierystyczna. Muzyka swoistego fin de siècle’u, krocząca szlakiem wytyczonym przez wcześniejszą nieco Ars Nova: uniezależnienia sztuki dźwięków od teorii i jej ideałów (polifoniczne odwzorowanie harmonii wszechświata), a dowartościowania doznania czysto zmysłowego. Kolejny krok na tej drodze sprowokował twórców do skrajnej komplikacji rytmicznej i uniezależniania się głosów, które potrafią tworzyć najbardziej nietypowe współbrzmienia – przez co badaczom długo zdawały się muzyką czysto teoretyczną, przeznaczoną raczej do zadziwienia czytelnika, niż dla wykonawcy i słuchacza. Skuteczna prezentacja tych utworów wymagała więc nie tylko zebrania wiedzy na temat muzyki średniowiecza, lecz i wyobraźni, potrafiącej wskazać kluczowe punkty i głosy, znaleźć istotę kompozycji. Michele Pasotti sięga z jednej strony po doświadczenia słynnego ansamblu Mala Punica Pedro Memelsdorffa, ożywiając utwory aż do granic muzycznej teatralizacji, jednocześnie jednak powstrzymuje się od daleko posuniętych aranżacji, tworzących z muzyki średniowiecza coś na kształt kolorowego neogotyku zamku Neuschwanstein. U Pasottiego wchodzimy raczej w świat Giotta – moment, w którym publiczność po raz pierwszy zachwyca się widokiem realistycznie narysowanej ludzkiej sylwetki. Po raz pierwszy ulega też czarowi eksplozji dźwięków, znajdując rozkosz w ich swobodzie (okiełznanej przez wykonawców!) i jakości brzmienia. Nie usłyszymy tu partii na dzwony, rozbudowanych średniowiecznych symfonii itp. – zespół nie odbiega od historycznego prawdopodobieństwa wykonawczego, choć zarazem dopracowanie każdego szczegółu zaspokaja nasze, dzisiejsze, domagające się perfekcji gusty. Muzyka trecenta okazuje się muzyką jak najbardziej współczesną, aktualną, porywającą tu i teraz. A zespół Pasottiego śmiało można ogłosić jej najznakomitszym mistrzem.