Mozart: Koncerty fortepianowe nr 25 C-dur, KV 503 i nr 20 d-moll, KV 466
Martha Argerich, Orchestra Mozart, Claudio Abbado
Dwa wielkie Koncerty fortepianowe Mozarta to chyba ostatnia płyta wydana przez Claudia Abbado. Ponieważ gra na niej Martha Argerich, zamknęła się pewna klamra w historii interpretacji muzyki – co zresztą zostało z premedytacją podkreślone. Argerich z Abbado wspólnie zrealizowali kilka nagrań, które odmierzały etapy ich rozwoju. Zdjęcie z lat 60. ukazuje chłopięcego dyrygenta i atrakcyjną dziewczynę przy fortepianie, na okładce mamy natomiast dwoje sędziwych mistrzów. Od przemijania nie sposób uciec – a może jednak? Bo choć oczywiście je widać, to w żaden sposób nie słychać. Wykonanie jest może bardziej młodzieńcze, niż ich poprzednie kreacje.
Zmarły na początku roku dyrygent właściwie nie celował w Mozarcie. Nie dyrygował nim szczególnie wiele, nie był specjalistą od jego oper (w przeciwieństwie do oper Rossiniego czy tym bardziej Verdiego), a powstała w latach 80. seria Koncertów z Rudolfem Serkinem należy do najsłabszych nagrań wielkiego pianisty – i to z winy dyrygenta. Przez lata Abbado nie miał chyba klucza do Mozarta, z jednej strony unikając grania go w koronkach i peruce, zbyt grzecznego i akademickiego, z drugiej – mocno go przeciążając i traktując zbyt masywnie. Aż w latach 90. przerobił lekcję wykonawstwa historycznego i wraz z nią odkrył sposób trochę własny, trochę nowoczesny. Jego Mozart nie tylko bardzo się wyklarował, ale nabrał energii, lekkości i wyrazistej artykulacji: tempo zostało podkręcone, akcenty nabrały dynamiki i punktowo uderzającej siły, piana zrobił się cichsze, staccata czy portata krótsze, bogato artykułowana melodia na tle kontrolowanego akompaniamentu zaczęła brzmieć świeżo i błyskotliwie. Mozart współczesny, grany przez współczesne, świeże orkiestry – przede wszystkim powołaną do tego Orchestra Mozart. Z jej właśnie udziałem – zespołu teraz zawieszonego, bo zaprzestał działania wraz z ostatnią chorobą – nagrane zostały oba Koncerty.
Może nie widać tego w dyskografii, ale dla Argerich Mozart to najstarszy przyjaciel. Jeżeli ktoś w taki sposób gra Koncert d-moll – dramatyczny poemat Mozarta – w wieku lat dziewięciu, jak będzie to robił koło siedemdziesiątki? Nie mniej sprawnie, rzecz jasna, ale też wcale nie bardziej efektownie. Teraz już nie puls i dynamika kształtują rozwój utworu – Argerich daje raczej mistrzowski szkic. To Mozart rysowany ołówkiem, a może raczej suchą igłą – precyzyjną, wyrazistą kreską, szybką i czujną, uzupełnioną światłocieniem. Delikatność – tak, ale skrajnie różna od pastelowych obrazków, jakie robiono z Mozarta jakiś czas temu, chcąc go grać „klasycznie”. Fantastyczny, pełen polotu szkic – z właściwą dla szkiców ulotnością, inwencją, autentyzmem, momentalnością natchnienia, niemal radością interpretacyjnej improwizacji.
Czy to nagrania tych Koncertów najznakomitsze? Z pewnością nie, nie znajdziemy tu siły i dramatu Benedettiego (zwłaszcza w nagraniu z 1951, z Giulinim), nie znajdziemy iście operowego gestu Cianiego, ciepłej szlachetności Clary Haskil itp. Nie szkodzi, nie o to chodzi. To nagrania jedyne w swoim rodzaju. A to znaczy: bezcenne.
Marte Argerich słyszalam wielokrotnie, jako ze nie raz juz bywała w Warszawie. Ostatni raz w zeszłym roku na festiwalu „Chopin i jego Europa”. Koncert I Beethovena grala tak, ze ciarki chodzily po skórze. Natomiast Claudia Abbado znalam jedynie z francuskiego kanału Mezzo, no i z plyt. Totez bardzo sie ucieszylam, ze oboje artysci wystapia w październiku w Londynie w repertuarze Beethovenowskim, i nawet zapewnilam sobie bilet. Niestety, oboje odwolali wystep. Tak więc orkiestry pod batuta Abbada nie uslyszalam juz nigdy, jako ze w styczniu mistrz zmarl. Zastapil go z wielkim powodzeniem Bernard Haiting, ktory prowadził orkiestre rewelacyjnie. Marte Argerich zastapila Maria Joao Pires
Myślę, że w nieszczęściu miała Pani dużo szczęścia, że Abbado został zastąpiony akurat przez Haitinka – drugiego z sędziwych już wielkich mistrzów. Ja nie miałem okazji go słuchać na żywo i przyznam, że od ręki oddałbym za to dowolny występ np. Rattle’a. Abbado zresztą też trafił mi się wyłącznie w latach 90. w Poznaniu. Co zresztą jest symptomatyczne dla naszego życia filharmonicznego, które ewidentnie ugrzęzło na jakimś poziomie głębokiego kryzysu tamtych czasów: o ile w muzyce dawnej dzieje się wiele rzeczy znakomitych i uczestniczymy w życiu światowym, filharmonie tkwią wciąż nie wyszły z Capowic. Wciąż, niezależnie od pieniędzy, jakie się przez nie przetaczają, w garniturze trzyrzędowym – bo który inny miałby trzeci rząd dyrygentów i solistów, z którego czerpie się „gwiazdy” naszych estrad? To przerażająco smutne, widzieć, jak najwybitniejsi dzisiaj muzycy – choćby Mutter czy Kopatchinskaja, jadą, niekiedy z pełnymi recitalami, z Nowego Jorku i Berlina do jakichś gmin i miasteczek – pal sześć w Niemczech, ale i w kryzysowych Włoszech (np. do takich aglomeracji i centrów kultury – plażowej – jak Viterbo czy Livorno), a włodarze np. w Krakowie, stolicy kultury (tak słyszałem) uważają, że na nich nie zasługujemy. A może niewiele się nimi interesują? Dziś już i w Poznaniu Abbado by nie wystąpił.