Tak właśnie wchodzi się do nowej sali NOSPR. Jak do rzymskiego Panteonu, który z frontu obiecuje właściwą dla antyku elegancję i klasę, ale wg standardowego modelu – typowy portyk, a wewnątrz zaskakuje centralną, okrągłą przestrzenią, przykrytą zadziwiającą kopułą. Podobnie nowy NOSPR, publicznie otwarty 1 października: wchodzi się do budynku o cechach bardzo klasycznych, choć znakomitych i oryginalnych – wielka prostokątna bryła o doskonałych proporcjach rozczłonkowana jest pionowymi pasami okien przez całą wysokość (jakby negatyw wielkiego porządku!), nieregularnymi, ale bogato rytmizującymi elewację, a w środku zaskakuje piętrząca się nad głową czarna, betonowa koncha sali koncertowej, która wewnątrz jest już formą organiczną: żadnych kątów prostych, ostrych kantów, wszystko miękko przelewa się z jednej formy w drugą – od balkonów po ściany, które nie są płaszczyzną, a rozfalowaną fakturą. Uderza jedynie kontrast kolorystyczny – ściany mienią się czernią, reszta – balkony, podłogi, schody – nasyconym brązem drewna. Dzieło sztuki: NOSPR Tomasza Koniora. A skoro dzisiejsze świątynie to muzea i sale koncertowe (sądząc po jakości architektury – zdecydowanie tak), to określenie Panteon muzyki będzie jak najbardziej na miejscu.
A co w środku sali? Oczywiście muzyka. Uczestnicząc w transmitowanych przez radio koncertach często mam pewność, że słuchacze przy głośnikach słyszą lepiej, niż ja, w którymś tam rzędzie. Nie tym razem! Podczas inauguracji wraz z resztą dziennikarzy wylądowałem aż na drugim balkonie, naprzeciw orkiestry – dźwięk był klarowny, przede wszystkim naturalny – i to świadczy o jakości akustyki sali. Oczywiście jednak cudów nie ma, nie ma żadnych tajemnych kanalików, które transportują dźwięk od instrumentu prosto do ucha – jeżeli słucha się orkiestry z odległości 50 metrów (tak na oko), to musi ona tracić wyrazistość szczegółów, musi zacierać się artykulacja. A jednak syntetyzujące się brzmienie ma właściwe proporcje i naturalny oddech, ani za długi, ani za krótki. Prawdziwy, realny i niezniekształcony dźwięk – daleko, ale wciąż dobre miejsca do słuchania.
Jednak w trakcie koncertu, aby posłuchać Brahmsa, przesiadłem się na prawą stronę, praktycznie nad orkiestrę – właściwie naprzeciw fortepianu. I to już zupełnie inna rozmowa. Wiadomo, że z góry słychać świetnie – i faktycznie: przejrzystość, precyzja, pełnia brzmienia. Doskonałość.
Program wieczoru miał trzy części, ale rzecz jasna wszyscy czekali na występ Krystiana Zimermana. Gratka, bo pianista w Polsce nie ma obyczaju występować. A tu I Koncert fortepianowy Brahmsa, który gra od początku kariery! Wielki utwór, jeden z kilku niezastąpionych w historii, jedyny w swoim rodzaju – ogromna, dramatyczna „symfonia z fortepianem”.
Tym razem jednak nie symfonia, a zdecydowanie koncert fortepianowy, w którym orkiestra zyskała w pianiście wręcz drugiego dyrygenta (gdy tylko mógł odwrócić się od klawiatury).
Zimerman nagrywał dwukrotnie ten Koncert; w młodości jeszcze z Leonardem Bernsteinem przy pulpicie, a następne nagranie („nowe” – miałem zakodowane w głowie) ukazało się 10 lat temu, z Filharmonikami Berlińskimi i Simonem Rattlem. Przyznam, że żadne z nich nie robi na mnie szczególnego wrażenia, po części też z powodu dyrygentów (późny Bernstein nigdy mnie nie przekonywał, a powodzenia Rattle’a wciąż nie pojmuję – choć wielbię go za spopularyzowanie Szymanowskiego). Jeżeli chodzi o pianistę, to poza różnicami naturalnymi dla wykonania studyjnego i na żywo (w pierwszym mikrofony niemal siedzą w fortepianie, można więc skupić się na szlifowaniu detali artykulacyjnych, w drugim trzeba mierzyć się z rywalizacją całej orkiestry, więc więcej pedału, zmienia się logika konstrukcji), w ciągu dekady troszeczkę przyspieszył (tego Brahmsa i tak nie gra jednak tak szybko, jak wiele innych utworów, np. ostatnie Sonaty Beethovena, które słyszałem, po prostu gnały). Wciąż podkreśla fundament lewej ręki, na którym wznosi się brahmsowska budowla, ale w nagraniu był on sucho punktualistyczny, na żywo natomiast bardziej rozmazany – mieliśmy za to ogólnie większą swobodę i skupienie na melodii. Symptomatyczna pod tym względem była część III, rozpoczęta energicznie, z zadziornym wzmaganiem się napięcia, ale zaraz, wraz z wejściem II tematu, spointowana pięknym przejściem w lirykę. Nagranie przy tym zdaje się niezwykle wykalkulowane.
I to właśnie liryka była kulminacją tej interpretacji – najważniejsza, pełna ciepła i śpiewnej czułości, była część II, adagio. To tutaj też, w zakreślonych ramach formalnych, z największą wrażliwością odmalowały się frazy, w których napięcie budowane jest przez lekkie opóźnienia – drobny ułamek sekundy jakby urokliwego wahania. „Tkliwa dynamika”.
Idąc od tyłu – część I, która, choć jako całość przekonująca, zrobiła na mnie najmniejsze wrażenie. Owszem, bardzo akuratne pierwsze wejście fortepianu, w którym solista musi przejąć na siebie – i zaproponować autorytatywną kontrpropozycję – wszystkie oczekiwania, jakie w rozbudowanym i rozbuchanym wstępie stworzyła orkiestra. Owszem, względnie gwałtowne oktawy forte, zagrane nie bez melodycznej retoryki. Owszem, szybkie tempo. No i właśnie – czy rzeczywiście trzeba grać tak szybko? Mam wrażenie (wypływające ze słuchania), że znacznie więcej może się dziać w tej muzyce, jeśli grana jest rzeczywiście maestoso – a mam tu na myśli nie tylko tempo, ale i charakter. Dodatkowo, nie byłoby też może wówczas problemów z rozmijaniem się z orkiestrą w kulminacjach w środku albo na końcu I części, problemów drobnych, ale odczuwalnych, bo to jednak kulminacje. Ale także i tu fragmenty liryczne przynosiły wytchnienie i czar.
Słuchając długiej owacji, zastanawiałem się, czy pośród licznych pytań o kondycję współczesnej kultury muzycznej, które zadaje sobie Krystian Zimerman i na które lubi odpowiadać, znalazło się też to, na ile jego nieobecność na polskich estradach wpływa na rolę pianistyki w Polsce, a może w ogóle muzyki. W jakim stopniu w znikomym zainteresowaniu muzyką odbija się u nas nieobecność najsłynniejszego polskiego muzyka, tego, który nie tylko ściąga tłumy, ale rozgrzewa emocje i jest w stanie samym swoim nazwiskiem dać ludziom poczucie kontaktu z wielką sztuką. Nie śmieję się tutaj – fascynacje zaczynają się od czegoś, co człowieka przyciągnie, a wielkie gwiazdy przyciągają z siłą nieporównanie większą, niż planetoidy.
Nie jest fair nie poświęcić uwagi samej orkiestrze, dyrygowanej przez Alexandra Liebreicha – do tego jednak lepiej służyć może IX Symfonia Beethovena. Liebreich narzucił jej raczej szybkie tempa, co ważniejsze jednak jego interpretacja nie poszła za żadną obowiązującą modą: nie był to ani Beethoven postromantyczny, pełen emocjonalnego rozmachu, spowolnień i często ciężaru, ani post-HIP-owy, klarowny, precyzyjny i dynamiczny, ostro punktujący kontrasty dynamiczne. IX Symfonia była zbudowana z lekkich, wymykających się fraz, nakładanych na siebie – a może raczej obok siebie – niczym farby na obrazie. Pociągnięcia pędzla jednak nie zachodzą na siebie, każde pozostaje we własnej przestrzeni, czasem niedoszlifowane, ale zawsze żywe i autentyczne. Pewna suchość, która tak naprawdę jest efektem bardzo klarownej lektury partytury, czy raczej wsłuchania się w nią, nie przekonała mnie zbytnio w I części (gdzie podział się metafizyczny efekt wyłaniania się muzyki z „niebytu”?), ale w kolejnych wszedłem już w konsekwentną myśl dyrygenta, która w części III pozwoliła zachwycić się klimatem pastoralnym (lekkość bez śladu rozwlekłości), a ostatecznie całość zamknęła poczuciem świeżości. A to osiągnięcie nie małe.
Rozumiem, ze chwali Pan sale koncertowa nowej Filharmonii w Katowicach:)) Słyszałam, ze na dziś jest najnowoczesniejsza w Europie. Mam nadzieje, ze będę miała okazje to sprawdzić. Z takich nowoczesnych sal poznałam jedynie nową filharmonię w Berlinie. Rzeczywiscie akustyka jest tam rewelacyjna. Kupowałam bilet w ostatniej chwili, wiec wyladowałam chyba na trzecim poziomie balkonow, pod samym sufitem. Mimo to dźwięk był fantastyczny. Wracając do katowickiego koncertu, którego nie słyszałam – rozumiem, ze występem Zimmermanna był Pan usatysfakcjonowany. Ostatnio słyszałam przed laty jego nowa interpretację koncertów Chopina, które gral, jakby to był Czajkowski:)) Nie lubie ani artysty, ani faceta…sorry
Tak, chwalę nową salę NOSPR-u w Katowicach. Czy najnowocześniejsza – nie wiem, bo chyba nie o nowoczesność chodzi. Na pewno najnowsza – dopóki za dwa tygodnie nie otworzą Centrum Konferencyjnego w Krakowie, też z salą koncertową o podobnych parametrach (arch. Krzysztof Ingarden). A czy z podobną akustyką – to się okaże, jak w obu będzie można posłuchać.
Sala berlińska, tzn. Cyrk Karajana jest trochę inna – krakowska bardziej będzie ją przypominać, niż katowicka. Katowicka to ten współczesny model sal głębokich, czy też wysokich, z balkonami jeden nad drugim, a Berlin (i jego następcy), to sale rozłożyste, amfiteatralnie wznoszące się wokół areny, którą jest estrada. Odległości od źródła dźwięku mogą być jeszcze większe, za to nie ma kłopotów z tłumieniem pod balkonami.
A lubić, póki co, nie ma obowiązku, tak mi się przynajmniej wydaje… Lecz jak dla mnie był to najlepszy występ Zimermana ze znanych mi (jednakowoż nielicznych) z ostatnich dwóch dekad.
Co do Zimermana , to w tamtym roku wykonal na „Warszawskiej Jesieni” koncert fortepianowy Lutoslawskiego ( nagroda dla pianisty – Koryfeusz Muzyki Polskiej 2014 w kategorii: Wydarzenie Roku).Za kilka dni bedzie gral w Warszawie na koncercie nadzwyczajnym w Filharmonii razem z Kaspszykiem. Pamietamy tez stosunkowo nie tak dawne jego wykonania w Polsce utworow Bacewiczownej. Mimo obecnosci Zimermana na polskich scenach , zadaje sobie pytanie, dlaczego tego wielkiego polskiego pianisty nie ma w Polsce na roznych imprezach i festiwalach dotyczacych Chopina. To troche wstyd dla polskich organizatorow.
Pamietam (było to, co prawda, wiele lat temu) pan Zimerman stwierdził, ze nie będzie w Polsce koncertował. Nie pamiętam, o co mu poszło, ale jego wieloletni mistrz z konserwatorium śląskiego też był tym zniesmaczony.
Tak, zagrał w ubiegłym roku z okazji Roku Lutosławskiego i nagłego złapania i przekonania; to wcześniejsze niedawno natomiast to była Bacewicz 5 lat temu… Też myślę – „niedawno” – ale 5 lat to już jednak sporo. Poprzednie występy były w 1999, z Koncertami Chopina. Też zresztą wpadły w ostatniej chwili, bo nie były planowane. Muzycy z orkiestry wyjaśniali mi, że mieli mieć próby, bodaj w Bolonii, ale coś nie wyszło z salą, i stąd tournee po Polsce.
Nie rozumiem stosunku Krystiana Zimermana do grania w kraju. Nie rozumiem, gdy artyści odmawiają występów przed publicznością, która ich kocha. A tutaj z pewnością Zimerman jest kochany, wręcz wielbiony. Nie przez wszystkich, oczywiście, ale to raczej naturalne, nigdzie tak nie jest. To nie może być problemem. Więc co? Słuchacze w Polsce nie czekają tak na żadnego innego artystę! I – proszę mnie oświecić – ale naprawdę nie przypominam sobie innych podobnych przypadków, by muzyk tak generalnie odmawiał koncertów właśnie w kraju swojego pochodzenia. Może Krystian Zimerman pragnie po prostu, by encyklopedie pisały o nim „Swiss pianist of Polish birth”? Jakiś czas temu czytałem w wywiadzie, jakiego udzielił francuskiej gazecie (nie pamiętam której), że „w Polsce jest nikim” i „nie był tu od 30 lat”. Była chyba mowa tylko, że przyjechał pochować rodziców. Zakładam, że mogło być jakieś nieporozumienie, błędy w tłumaczeniu, ale rymuje się to doskonale z regularnym ostracyzmem.
A swoją drogą przypuszczam, że świadomi tej postawy polscy organizatorzy, w ogóle w tej chwili już nie starają się składać pianiście normalnych propozycji koncertowych. Śmiałość mają tylko specjalne środowiska, przy specjalnych eventach. A ciekawe, jak by zareagował na zaproszenie z Krakowa albo Kielc. Łatwo to sobie wyobrazić, ale skoro lubi grać w alzackich kościółkach?…
Panie Jakubie, wielu ludzi jednak dogaduje z Zimermanem….A jesli chodzi o polskich organizatorow, to dobrze by bylo przeprowadzic wywiad np. z paroma panami z Warszawy organizujacymi imprezy chopinowskie i spytac ich oficjalnie dlaczego nie
zapraszaja Zimermana. Wersja , ktora jest slyszana w kuluarach i puszczana ” tu i tam ” nie interesuje mnie.
Nie byłem pewny, więc poszukałem i sprawdziłem. Pamięć kłamie: nie „nie byłem w Polsce od 30 lat”, tylko „nie żyję w Polsce od 30 lat”, i nie „jestem w Polsce nikim”, tylko „nie mam nikogo”. Ale czy rzeczywiście tylko dwa razy przyjechał, i tylko na pogrzeby rodziców…? „Je n’ai pas vécu en Pologne depuis trente ans, il est donc difficile pour moi d’en parler. Je n’y suis retourné que deux fois, pour enterrer mes parents. Je n’ai plus personne en Pologne.”
Skądinąd wywiad ciekawy: http://www.lexpress.fr/culture/musique/interview-du-pianiste-krystian-zimerman-jouer-comme-si-la-vie-en-dependait_1196345.html
A wiec gral Zimerman Chopina w Warszawie w 1999 roku! Nie słyszałam tego koncertu na zywo, ale byl transmitowany przez TV i stad moja pamięć o dwonach w niezidentyfikowanym kosciele:)) Entuzjazm publicznosci i krytykow byl niesłychany. Pan Kisielewski doslownie sie zachlystywał…tylko mnie sie ta interpretacja nie podobała ni kęska. Artysta grał Chopina tak, jak (tak mi sie zdaje) oczekuja zachodnioeuropejscy słuchacze. Jak sie gra muzyke rosyjska. Chopin to „armaty pod rózami”, a w interpretacji Zimermana mielismy albo armaty, albo róze. Na przemian:(
Była transmisja TV? Wierzyć się nie chce… Ale może też Pani znać płytę – jedyne nagranie, w którym dwa Koncerty nie zmieściły się na jednym krążku (nawet monumentalny Arrau z Klempererem dał radę e-molla nie rozciągnąć tak, by f-moll nie wlazł).
Albo armaty, albo róże – coś w tym jest. Jedno mogę powiedzieć o tej interpretacji: jest wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. Szczerze mówiąc nie sądzę, by tak chcieli zachodni słuchacze, bo słuchają przecież tego samego, co my. Z założenia nie miało to być jak muzyka rosyjska, tylko jak operowa – niczym wokalna fraza wielkich śpiewaków belcanta… Wyszło, jak wyszło. Znam jednak ludzi z pewnością wrażliwych na muzykę, którzy wciąż hołubią to nagranie, więc niech będzie na zdrowie. Koncertów Chopina nie brakuje.
Troche zmienie temat, przepraszam:)) Wczesniej objawił Pan dystans wobec Simona Rattle,a. Czy sa jakieś konkretne powody? Własnie wysłuchałam na Mezzo koncertu w Lucernie, gdzie dyrygował trzema późnymi symfoniami Mozarta. Po angielsku – spokojnie, elegancko…Ale może miał jakies wpadki, o których nie wiem. A co do koncertow Chopina – jestem fanką Nelsona Freire i jego koncertu f-moll.
Nie nie, nie wpadki. Mogę też powiedzieć sporo dobrego – dyrygowanie barwne, z reguły spontaniczne, czasami nawet zmysłowe… Tylko nie słyszę w nim żadnej myśli, żadnej koncepcji. To utwór niesie dyrygenta, a nie dyrygent kształtuje muzykę. No i bywa trochę bałaganiarzem, co zaskakuje zwłaszcza przy tak perfekcyjnej orkiestrze, jak BPh. Nigdy mnie nie tylko nie porwał, ale nawet w pełni nie przekonał. Ale może nie dość słyszałem.
Wywiad zupelnie w porzadku ze strony pianisty. Dzieki za przeslanie.
Dla wielbicieli naszego wielkiego pianisty – koncert nadzwyczajny 7.10.14 Zimermana z Kaspszykiem :
http://filharmonia.pl/koncerty-i-bilety/repertuar/22
W programie Brahms i Czajkowski.
Przy okazji rzeczywiście będę pytał, czy zwykłą drogą w ostatnich latach ktoś zwracał się o koncert Zimermana. Problem w tym, że wszedł on na poziom, w którym nikomu może nie przychodzić do głowy „normalne” załatwianie sprawy – a wyłącznie nadzwyczajne. Bo każdy koncert pianisty w Polsce jest nadzwyczajny, nie tylko ten zapowiedziany warszawski. I jest w tym coś nienormalnego.
Ale też praktycznie każdy organizator – ręczę Pani – byłby najszczęśliwszy, gdyby udało mu się Zimermana pozyskać. To jedyna gwarancja: 1) pełnej sali, 2) wielkiego zainteresowania mediów, czyli promocji. No i przechodzi się do historii, skoro występy pianisty w Polsce można policzyć na palcach.
A pełna sala to trudna sprawa, dość wspomnieć krakowski recital Sokołowa, absolutnie genialny, gdzie z frekwencją może wstydu nie było, ale jeszcze ze dwieście osób do tej średniej sali by pewnie weszło. Zimerman gwarantuje wypełnienie każdej przestrzeni, i to praktycznie za każdą kwotę. Kto by nie chciał?
Prosze przeprowadzic w tej sprawie oficjalny wywiad ( nie prywatna rozmowe) z organizatoram np. festiwalu ChijE. Wielu melomanow nie rozumie braku tam polskich artystow, nie mowiac o Zimermanie. Nie zauwazylam tez tego pianisty w jury Konkursu Chopinowskiego (Ci sami panowie organizuja).Prosze taka rozmowe /wywiad opublikowac. Wielu czytelnikow jest zainteresowanych . Jesli chodzi o filharmonie, to np. Katowice daly rade zorganizowac koncert z Zimermanem , ktory wlasnie Pan zrecenzowal . To jak to jest – da sie , czy nie da ?
No – jak by to powiedzieć, nie da. W Katowicach to nie był po prostu koncert z Zimermanem. To była inauguracja nowej sali, w Katowicach, gdzie studiował, na którą powstawał zamówiony specjalnie Koncert Eugeniusza Knapika. I to on miał zabrzmieć 1 października. Więc wydarzenie nadzwyczajne podwójnie: inauguracja i prawykonanie. Wszedł Brahms, bo dzieło Knapika zbyt wielkie i pianista nie zdążył go odpowiednio przygotować. To prawykonanie jest jednak obiecane, ma być na przyszłoroczny jubileusz NOSPR.
Na tej fali wskoczył natomiast koncert w Warszawie. Widzi Pani – jak tylko pojawia się szansa, każdy chciałby z niej skorzystać. Tak samo było z Koncertem Lutosławskiego podczas Warszawskiej Jesieni. Jestem też przekonany, że gdyby tylko była możliwość, Stanisław Leszczyński natychmiast wstawiłby Zimermana do programu ChiJE, z miejsca przesuwając lub nawet odwołując jakiś inny koncert, gdyby terminy kolidowały.
A dlaczego Zimerman nie bierze udziału w jury? Z tego samego powodu plus przynajmniej jeden dodatkowy: konkurs trwa wiele dni i mało który koncertujący pianista jest skłonny poświęcić tyle czasu na siedzenie w Warszawie. Ponadto może nie być zainteresowany ocenianiem innych pianistów, co byłoby całkowicie zrozumiałe.
Prosze mi wybaczyc, ale trudno mi uwierzyc w historyjke o p. Leszczynskim. Jezeli to jednak prawda , to festiwal ten powinien zmienic swojego szefa , na takiego ,ktory da rade dogadac sie z wielkimi artystami. Co do konkursu chopinowskiego, to chyba Pan zauwazyl, ze byli tam zaproszeni do jury najwybitniejsi pianisci na czele z Marta Argerich. Im nie przeszkadzalo obradowanie przez kilka tygodni ? A moze jednak Zimerman nie zostal zaproszony przez tych panow organizatorow.
Hoho, widzę, że zalazł Pani za skórę kształt ChiJE… Myślę, że nie wymaga adwokata w mojej osobie. Podobnie, jak nie przypuszczam, żeby adwokata potrzebował Krystian Zimerman… Naprawdę nie wydaje się też, by był pokrzywdzony przez polskie życie muzyczne. Jeżeli tylko pojawia się szansa, wszyscy gotowi są zrobić wszystko, by go pozyskać. Fakt, że w tej chwili pianista nie uzasadnia swojego niegrania w Polsce, nie oznacza jednak, że zmienił w tej kwestii zdanie. Przy okazji roku 1999 powtarzał, że polskie drogi są tak złe, że niszczeje na nich wożony przezeń fortepian. Teraz też jest jeden temat, ale aż szkoda pisać… W każdym razie to wszystko stworzyło już dawno barierę. Co nie oznacza, że nie należy starać się jej przełamywać. Choćby zwyczajną drogą.
A co Konkursu Chopinowskiego – Argerich po pierwsze nie siedziała chyba cały czas, a po drugie ona w ogóle jest… szczególna. Zimerman zaś chyba nie bywa jurorem nigdzie, jak się wydaje więc ocenianie młodych pianistów po prostu go nie interesuje. Naprawdę nie musi.
W lotnictwie , precycja , lub jej brak , moze doprowadzic do wypadku. Brak precyzji w pisanym jezyku nie bedzie mialo az tak katastrofalnych efektow, niemniej moze prowadzic do mijania sie z prawda i pewnego fantazjowania. Pisze Pan : „…pianista w Polsce nie ma obyczaju wystepowac.” Wlasnie na to zdanie zareagowalam, majac w pamieci stosunkowo nie tak dawne turne Zimermana po Polsce, gdzie w wielu miastach wykonal utwory Bacewicz. Juz nie mowiac o ostatnich jego koncertach. Mimo woli stalam sie adwokatem (Pana okreslenie) naszego wielkiego artysty. Brak precyzji myslowej zauwazylam tez w innym Pana zdaniu : ” ….Hoho, zalazl Pani za skore ksztalt Chije….”. Panie Jakubie, ja i wielu melomanow z ktorymi rozmawialam , wyrazilam tylko rozczarowanie z powodu braku na tym festiwalu Zimermana. I nie tylko jego – Blechacza tez. O ksztalcie ChijE moge podyskutowac , ale kiedy indziej , choc, Pan wybaczy, nie lezy to w kregu moich zainteresowan. Tyle z mojej strony.
Cieszę się, że tak Pani to rozumie. Też żałuję. Wszyscy żałują, bo jest najzupełniej naturalne, że artyści występują w swoim kraju – a tymczasem obu wymienionych możemy poznawać wyłącznie z płyt, albo z wojaży zagranicznych. I to naturalne nie jest.
Proszę zwrócić uwagę, że projekt z Bacewicz był:
1. już pięć lat temu – i moim zdaniem to jest już dawno, jeżeli idzie o częstotliwość występów, stąd stwierdzam, że nie ma obyczaju (obyczaj, to regularność, w każdym razie tak to rozumiem),
2. to też nie było normalne tournée, tylko szczególny projekt promujący polską kompozytorkę. Bo taką rolę Zimerman podtrzymuje: promotora polskiej muzyki. Rolę piękną, cenną, żadnych zastrzeżeń do niej nie mam. Pytanie brzmi tylko, dlaczego nie chce w Polsce wykonywać także swoich normalnych programów, tych Sonat Chopina czy Beethovena. Koncert Lutosławskiego mieścił się w tej pierwszej kategorii, podobnie miało być w Katowicach – Knapik, właściwie przypadkiem usłyszeliśmy zamiast tego „normalnego” Brahmsa. Kolejny koncert w Warszawie będzie kolejnym wydarzeniem nadzwyczajnym. Mam jednak nadzieję, że to pierwsze jaskółki, co jednak będą czynić wiosnę i niebawem nadzwyczajność przejdzie w zwyczajność. Nie dostrzegam powodu, dla którego ktokolwiek miałby odmawiać występów w Polsce. Jeżeli nasz pianista gra tylko w lubianych przez siebie salach koncertowych – o nowym NOSPR wyrażał się w samych superlatywach, jest wręcz człowiekiem inspirującym tę salę. Może więc idzie ku lepszemu. Kto jak kto, ale Zimerman jest w Polsce oficjalnie i personalnie wielbiony, i naprawdę żaden organizator przy zdrowych zmysłach nie odmówiłby mu niczego – choćby z tego powodu, że dowolną salę i tak wyprzedałby na pniu.
Ukłony z Okęcia. Nie jestem pewny, kiedy będę mógł znowu tu zajrzeć.
Panie Jakubie,
Z przyjemnością przeczytałem Pańską recenzję koncertu inaugurującego nową siedzibę Nospru i mimo, że nie byłem tam obecny i nie mogę się odnieść do Pańskich uwag, gratuluję Panu kultury słowa i wnikliwości ocen , które zdradzają, że jest Pan prawdziwym znawcą tematu